Religijna Pasta
Zaczelo sie niewinnie. Szybki rozaniec za winklem w czasie przerwy. Co moglo pojsc nie tak? Nie powiem, wystrzelilo mnie na inna orbite, do konca lekcji siedzialem odurzony bozym oredziem. Potem poczulem co to ten slynny "zjazd", uczucie pustki, chec domodlenia. Na szczescie koledzy dali mi Darwina do poczytania i powiedzieli, ze to zbije faze i pomoze zasnac. Nastepnie mialem okres dluzszej przerwy, balem sie nalogu, konsekwencji zdrowotnych i spolecznych. Ale nadszedl ten dzien. Ten ktory zasadzil o moich dalszych losach. Poszedlem na impreze do kolegi z klasy. Wszystko fajnie, bawimy sie. Nagle znajomy lapie mnie za reke i pyta czy nie chce isc do lazienki na szybka modlitwe. Mialem male watpliwosci, ale przekonywal mnie " No wez, mam czyste Ojcze Nasz, nie badz pizda, bog cie kocha.". Jak sie pewnie domyslacie poszedlem za nim, nie moglem sie oprzec. Zaczelismy po cichu wyslawiac stworce i POCZULEM TO. Ta smieszna zdrowaska ktorej probowalem wczesniej to bylo nic przy tym. Czulem jak wpadam w objecia Jezuska. Obraz mi sie rozmyl, a ja zanurzylem sie w falach naplywajacej przyjemnosci. Nie wiem co dzialo sie dalej. Rano obudzilem sie lekko odrealniony, bylo mi slabo, czulem, ze potrzebuje wiecej. Znalazlem kumpla z ktorym w nocy sie modlilem, ale powiedzial, ze juz nic nie ma. Zdesperowany pobieglem do miejscowego kosciola. Normalnie nie odwiedzalem takich miejsc, wiekszosc normalnych ludzi je raczej omija. Zobaczylem kilka kleczacych osob zanurzonych w narkotycznym transie. Pomyslalem, ze mnie to nie dotyczy, nigdy nie bede taki jak oni, nad wszystkim panuje. Nie wiedzialem, ze moja droga ku upadkowi stawala sie co raz bardziej stroma. Zaczalem szukac ksiedza. Kiedy go spotkalem wydal mi sie milym gosciem. Jednak nic bardziej mylnego, ale o tym pozniej. Zaproponowal, ze da mi kilka rozancy za darmo. Poczulem ulge, zaczalem szybko przekladac koraliki. Posiedzielismy, pogadalismy, napilismy sie wina mszalnego, wszystko spoko, rowny z niego gosc. To znaczy tak myslalem. Kiedy po kilkudniowym maratonie odurzania sie boskim oredziem wrocilem po nowe rozance i jakies modlitwy to wysmial mnie i powiedzial, ze jak chce towar to musze rzucic cos na tace. Oczywiscie nie bylo mowy o monetach. No trudno, zebralem oszczednosci i zanioslem do ksiedza. Myslalem, ze modlitewnik ktory kupilem starczy mi przynajmniej na kilka miesiecy, jednak juz po tygodniu ciagu znow zostalem bez niczego. Musialem cos wymyslec. Nie wyobrazalem sobie dnia bez Chrystusa w moim sercu. W tym momencie nalezy powiedziec tez o tym jak zycie zaczelo mi sie sypac. Opuszczalem szkole, nie jadlem, cale dnie spedzalem albo w pokoju modlac sie do krzyza wiszacego na scianie albo na miescie latwiac pieniadze. Zylem od modlitwy do modlitwy. Zaczalem okradac znajomych, rodzine. Wpadlem w najgorsze mozliwe towarzystwo - ministrantow. W koncu rodzice wyrzucili mnie z domu, powiedzieli, ze nie beda chowali patologii pod swoim dachem. Przez kilka dni siedzialem u babci - rodzinnej narkomanki, mysle, ze jakies uczucia do wnuka sie w niej obudzily. Jednak gdy tylko skonczyla jej sie emerytura i sama nie miala nawet na wode swiecona to i od niej musialem odejsc. Wyladowalem na ulicy. Wstyd sie przyznac, ale oddawalem sie ksiedzom zeby dostac chociaz glupia kartke z obrazkiem przedstawiajacym matke boska. Uswiadomilem sobie jak sie stoczylem. Nie mialem juz nic. Pewnego dnia znajomy dal mi cynk, ze ma dostep do duzej ilosci pisma swietego w hurtowej cenie, prosto z chinskich drukarni, zadne podroby. Juz oczami wyobrazni widzialem siebie czytajacego ewangelie Mateusza. Odrazu zaczalem ogarniac jak najwieksza ilosc pieniedzy, to mogla byc moja szansa, ksieza juz i tak mnie nie chcieli, bo dorwali sie do mlodszych rocznikow. Kiedy z wyzej wymienionym kumplem odbieralismy palete slowa bozego serce bilo mi jak oszalale, bylem przeszczesliwy. Zaczalem rozprowadzac towar po swoim miescie, dzieki temu mialem tez pieniadze na to zeby samemu zblizac sie do Chrystusa. Jednak po jakims czasie ksieza sie zorientowali i zaczeli mnie zastraszac, wiec wynioslem sie na wies gdzie wyrobilem sobie renome jako ojciec Mateusz. Mialem wiele stalych klientow, mozna powiedziec, ze w koncu zylem w miare stabilnie. Jednak czegos mi brakowalo. Podczas odmawiania modlitw nie czulem tego co za pierwszym razem. Grupowe rytualy, potocznie nazywane mszami, tez nie dawaly kopa. Chcialem czegos wiecej. Ale co moglem zdzialac w tej malej wsi? Zaczalem rozszerzac dzialalnosc jednoczesnie poszukujac modlitwy idealnej. Na cel obralem stolice narkomanii - Watykan, tylko tam moglem znalezc to czego szukam. Po kilku latach budowania swojego narkotykowego imperium w koncu wspialem sie na szczyt. Bylem bossem narkotykowym numer jeden, tak zwanym "piapiezem". Mialem dostep do najlepszych modlitewnikow tylko dla siebie, nie musialem sie o nic martwic, cale dnie wyslawialem najwyzszego. Nazywam sie Karol Wojtyla, a to byla moja historia.
Komentarze
Prześlij komentarz